Owsianka dyniowo-bananowa z goji, imbirem, cynamonem i czekoladą.
Jesienne smaki, ale takim właśnie klimatem Warszawa mnie przywitała.
A w Hanoverze cudnie było. Do zakochania wręcz. Urokliwe uliczki, drobne kawiarnie, wszędzie rowery i stacje metra. Dziesiątki kilometrów pokonanych na nogach, prawie pół setki pstrykniętych zdjęć. Hektolitry wypitych płynów (wody oczywiście!), oglądania się za siebie, śmiechu do rozpuku. Bawiłam się naprawdę dobrze. Lepiej. Mocniej. W język niemiecki się wsłuchałam i w końcu przestałam czuć do niego tylko i wyłącznie odrazę.
Na sen czasu nie było. Najlepszym dowodem na to są cała środa i czwartek, które spędziłam praktycznie na spaniu(!). I chyba wydoroślałam trochę. Spojrzenie już inne jest. Nie boję się już sięgać, spełniać i czerpać. Na innych nie baczę, idę własną drogą. I taki system odpowiada mi chyba najbardziej.
Nie wracam jeszcze na stałe, ale do środy, czyli do czasu mojego kolejnego wyjazdu powinnam się jeszcze tutaj pojawić. A póki co zostawiam Was z kilkoma migawkami.
Miłego dnia!
Na rowerach jeżdżą tam wszyscy. Zdrowy tryb życia jest tam sprawą bardzo ważną.
Nawet mnie się udało komuś uchwycić.
Nasi Niemcy w pełnej krasie.
A to już Berlin, do którego "wstąpiliśmy" w drodze powrotnej. Miasto piękne, ale przytłaczające swym ogromem. W permanentnej rozbudowie. Żyjące historią. Jednak moje serce skradł Hanover i to właśnie je będę wspominać czule.