Chałka z twarożkiem, philadelphią milką, tahini i syropem klonowym, maliny.
Wróciłam zmęczona jak cholera. Po nieprzespanych nocach mój organizm potrzebował odpoczynku. W sumie to nadal potrzebuje, ale czasu już na to brak. Tak więc wróciłam. Z mnóstwem smakołyków, wspomnień, opadającymi powiekami i bolącą nogą. I dużym uśmiechem na ustach, który gdzie nie gdzie się pojawia.
Londyn. Byłam już tam w zeszłym roku. Ale porównując te dwie wyprawy, ta zeszłoroczna w ogóle się nie umywa do tego, co teraz przeżyłam. Zakochałam się prawdziwie. W ludziach chodzących w piżamach, niezrozumiałym akcencie, uśmiechach wszechobecnych, swojej Ewie, opiekunce i dobremu duchowi domu. Nawet w żebraku, który prawił mi komplementy na temat mojej urody. Wszystko tam jest na wyciagnięcie ręki. Wystarczy tylko wsiąść w dobrą linię metra. A reszta sama się znajdzie. Jadłam najlepszą chińszczyznę. Weszłam do sklepu Jamiego Oliviera. Nakupiłam pół kilo czekolad Cadbury. Zachaczyłam o paradę gejowską. Siedząc na Waterloo dostałam darmowe bilety do teatru. Zostałam posądzona o bycie Australijką w sądzie, bo przecież Wimbledon Court kojarzy się jednoznacznie, prawda? Odwiedziłam Rubensa, Maneta i Van Gogha. Słuchałam prawdziwej gry na dudach. Co wieczór objadałam się Ben&Jerry's, bo przecież są takie pyszne. Oglądałam filmy i mecze tenisowe. Polowałam na promocje w sklepach. Jadłam codziennie truskawki, które smakowały jak polskie. Śmiałam się i milczałam. Zrobiłam piknik w Green Parku, gdzie piękny widok na Buckingham Palace miałam. Przeszłam obok MI6, tam gdzie Bond pracował. Dojechałam nawet na peron 9 i 3/4, gdzie Harry raz na zawsze zmienił swoje życie. Na południu zerowym też się znalazłam. Lady Di hołd składałam. Zastanawiałam się jak bardzo królowa Victoria musiała kochać tego swojego Alberta, skoro postawiła mu taki niesamowity pomnik. Na Baker Street też znaleźć się musiałam. Ale chyba tylko po to, żeby zobaczyć jak wygląda graduation na jednym z lepszych uniwersytetów. Real british weather też zaznałam, bo parasol ciągle w ręku był trzymany. I mogłabym tak pisać w nieskończoność, ale niech niektóre rzeczy pozostaną nieme, ciche w swej głupocie. Bo swój zachwyt wyraziłam chyba już wystarczająco. Reszta w zdjęciach.
Miłego dnia!
London Bridge, z dwóch perspektyw
City, centrum biznesowe Londynu
St. Paul's Cathedral
Lody, wszechobecne lody!
O najstarszy teatr samego Szekspira też trzeba było zahaczyć!
Pikniki i swawole pod Tate Modern
London Eye, Houses of Parliament, Duży Ben, Red Bus i Tamiza z tyłu, czyli kwintesencja Londynu
Westminster Abbey, czyli miejsce ślubu Lady Diany, czy księcia Williama i Kate
Buckingham Palace, siła tkwi w jego ogromie. Nawet Elżbieta była w środku, bo flaga wisiała!
Pomnik królowej Victorii, cały pozłacany. Ona jest tam obecna wszędzie!
Na karmienie kaczek w Green Park też znalazł się czas
Borough Market, najpyszniejsze miejsce w Londynie, gdzie wszystkie kubki smakowe działają na najwyższych obrotach!
Baker Street i Sherlocka- mojego idola pomnik stoi ot, na ulicy
Regent's Park & University, gdzie miałam okazję zobaczyć prawdziwe graduation. Pamiętacie te śmieszne czapki z filmów?
Piccadilly Circus, ze swymi neonami i malutką fontanną Erosa nie powala wielkością, ale nie przeszkadza to w niczym w byciu najpopularniejszym miejscem w Londynie
Cutty Surk, już w Greenwich, statek cierpienia jak to mówią. Niegdyś szpital, dziś stojący nawet nie na wodzie, wrak dawnego siebie bohatera
Z wizytą u Jamiego Oliviera. W sklepie można nabyć jedzenie, akcesoria kulinarne, a nawet warsztaty pod okiem zaufanych kucharzy!
Tandetnie, ale uroczo kolorowe Notting Hill, ze swoją najpopularniejszą ulicą i pchlimi targami
Pomnik księcia Alberta w Kensington Park. Mnie osobiście urzekł. Piękny dowód miłości, który może dumnie spoglądać na Royal Albert Hall, operę, do której zjeżdżają sławy z całego świata, by dać koncert.
Coś dla wielbicieli Bonda- siedziba MI6 na Vauxhall Bridge
A to już zupełnie inny świat- Wimbledon. Ogarnięty manią tenisa przez całe dwa tygodnie, a później zamiera w swej nudzie.
Mało znane turystom Camden Town zaskakuje swoją "wystrzałowością", bo inaczej tego chyba ując nie potrafię. Miasto tętniące życiem, z mnóstwem sklepików, dobrym jedzeniem i "Polaków" z Bydgoszczy
No i moje najulubieńsze miejsce, czyli Trafalgar Square. Zawsze tłumy ludzi, zawsze jakaś muzyka, a z tyłu National Gallery i Leicester Square.
jakie boskie śniadanko <3 ja patrząc tylko na te piękne zdjęcia już kocham to miasto! czekam na relacje na żywo :*
OdpowiedzUsuńczytam, oglądam zdjęcia i czuję, jakbym była tam razem z Tobą! :)
OdpowiedzUsuńLondyn - nasze marzenie. Też się wybieramy w tym roku.
OdpowiedzUsuńJeeej, zazdroszcze!
OdpowiedzUsuńcudownie! nawet nie wiesz jak kocham to miasto i tą kulturę! aż się rozmarzyłam przeglądając twoje zdjęcia :) mam nadzieję, że będzie dane mi kiedyś mieszkać, no przynajmniej w tym kraju :) super wspomnienia i niezapomniane chwile!
OdpowiedzUsuńNapomknęłaś o tylu wspaniałych rzeczach w tym wpisie, ze poczułam jakbym tam była. Chociaż nie, tego nie da sobie wyobrazić i zazdroszczę potwornie ;D Świetne zdjęcia. Wyślij trochę tej czekolady, chyba, ze już zjadłaś 0.5 kg :P
OdpowiedzUsuńNa razie uszczkneęłam tylko jeden pasek :)
UsuńTakie smaczne sniadanie, swietne zdjecia i zazdroszcze zobaczenia tych miejsc <3 !
OdpowiedzUsuńPiękne widoki, piękne zdjęcia, rozmarzyć się można :)
OdpowiedzUsuńJa też już tam byłam, ale z tego co widzę co najmniej drugie tyle mam do zobaczenia. Także wyprawy zazdroszczę wciąż równie mocno co na początku! :)
OdpowiedzUsuńPhiladelphia milka! moja miłość :)))
OdpowiedzUsuńA zdjęcia są przepięknee!
libellule21.blogspot.com